Sleep with one eye open

Im większy tym lepszy? Pewnie. Jeśli chodzi o duże, ciepłe swetry ta zasada nie tyczy się jedynie kilku ostatnich sezonów, a jest raczej uniwersalna, choć jakiś początek w moim mniemaniu ma. Nie wiem jak Wam, ale mnie wydaję się, że modę na swetry o dość luźnym kroju zapoczątkowała Jennifer Beals wcielając się w rolę Alex Owens w filmie 'Flashdance'. Prawdopodobnie filmowa Alex dała przykład milionom dziewczyn na całym świecie i rolę sukienek przejęły wtedy bluzy i swetry o obszernym, męskim kroju. Niezbitego dowodu na tę teorię nie posiadam, jednak patrząc na plakat promujący film mam wrażenie, że to dość trafne spostrzeżenie. W każdym razie wielkie swetrzyska wciąż mają się dobrze i z sezonu na sezon powracają w coraz to wymyślniejszych formach (jesienno-zimowe Etro, Missoni, Reed Krakoff), no, albo w zupełnie minimalistycznych (Michael Kors, Hermes). Jednak ja nie z tych co to bogactwo pozwala na high fashion szafę, więc skusiłam się na propozycję Wildfoxa, która nie dość, że łączy w sobie print nawiązujący do amerykańskiej flagi, to ma mnóstwo ogromnych dziur, dzięki którym idealnie wpisuje się w streetstyle. Ale to już sprawdźcie sobie sami.
.

Sometimes it's not that bad.

Serio. Czasami ciężko pisać o czymś co po prostu zostało nabyte bez celu wyższego niż użytek codzienny i nie symbolizuje żadnego trendu w jakiejkolwiek modzie. Bo i też nie zawsze musi. A więc dziś niech będzie niemal bezideologicznie, jedynie wygodnie. Post tak właściwie jest przeforsowaną, drugą częścią poprzedniego, bo część ta nie miała pierwotnie ujrzeć światła dziennego, ale niech się zdjęcia nie marnują w czeluściach dysku.
.

I can't explain it... but it feels so good to be a gangsta.

Nie wiem co było konkretnym bodźcem, nie wiem też cóż mogło się takiego szczególnego wydarzyć, że tak trochę z biegiem czasu (co właściwie stosunkowo niedawno sobie uświadomiłam) strasznie polubiłam typowe elementy streetwear'owe. Na pewno duży wpływ na to miała muzyka, film, ludzie, zajawka longiem, czy też odpimpowanym Wigry 3, ale ciężko wycelować w punt zwrotny. Wiem tylko, iż w aktualnym pomieszaniu stylów najbardziej się odnajduję i co najważniejsze, rzeczy, które pokazuję na blogu mogę również bez żadnego skrępowania i zażenowania nosić na co dzień. A właściwie to jest zupełnie odwrotnie. To co noszę na co dzień trafia również na blog, choć już z małą domieszką dziewczęcości, której poniekąd blog modowy sam w sobie wymaga. Jeśli chodzi o dzisiejszy post, są to chyba moje najodważniejsze zdjęcia. Nie chodzi bynajmniej o odsłonięte ciało, bo wcale tego nie tak dużo (choć biorąc pod uwagę fakt, że mamy o zgrozo jakby zimę, to sporo), ale przede wszystkim o swobodę przed aparatem, której zawsze mi brakowało. Mam nadzieję, że trochę widać, że 'sesja' sprawiła mi niemałą frajdę.
.

It's going to get worse.

Dość rzadko trafiam na rzeczy, z którymi z racji zbyt wyrazistych kolorów, czy też aż nadto przykuwających uwagę wzorów należy szczególnie uważać dobierając pozostałe elementy garderoby, ale sweter Lazy Oaf  wiedzie w tej dziedzinie prym. Im mniej tym lepiej, bo sweter (i jego print) jest tak charakterystyczny, że sam sobą tworzy cały look i wcale nie potrzebuje towarzystwa. Zawsze byłam fanką połączeń czerni i bieli, począwszy od fotografii, starych filmów z Audrey Hepburn, aż po vintage'owe kolekcje Chanel, no, a teraz jak widać także współczesnych streetstyle'owych krojów, które z klasyką i szykiem nota bene mają już niewiele wspólnego, ale dość umiejętnie nawiązują do odległych w czasie naleciałości.
.

You get what you f*****g give.

Nie wiem czy to jakaś rewolucja, ale na pewno rzecz w szafie niesłychana, a mianowicie pierwszy raz od czasów całkowitego modowego ubezwłasnowolnienia (przedszkole i wczesna podstawówka), kiedy to mama uszczęśliwiała mnie pamiętną czerwoną czapką z logo Chicago Bulls (wtedy równie dobrze mógł być to nadruk sieci tanich sklepów spożywczych, i tak zapewne nie wiedziałabym o cóż takiego chodzi), czerwonym dresem z Myszką Miki, który nota bene rósł razem ze mną i czerwonymi, z całego serca znienawidzonymi szkolnymi kapciami, przekonałam się do koloru czerwonego. Owszem, parę lat zajęła mi walka z nabytą nienawiścią do tego koloru, jednak jak widać wyszłam z niej z tarczą. Może czerwonej czapce tak naprawdę nie należy się aż tyle uwagi, jednak u mnie ten element to niemal krok milowy w zapełnianiu szafy kolorami. A wspomnianej czapce towarzyszy dziś żonobijka UNIF, ultramiękka, vintage'owa skórzana kurtka i Campbelle.
.
eXTReMe Tracker
 
© 2010 PaniEkscelencja | Powered by Blogger Template